Ostróżka i róża pod takim tytułem prezentuje się obraz Jana Spychalskiego. Artysty samouka, który mieszkając w Poznaniu na dzielnicy Dębki maluje martwą naturę. Okres przed II wojną zaowocował w Polsce i w Europie burzliwymi nurtami, koncepcjami sztuki. Formizm krakowsko-warszawsko-lwowski sympatyzował ze środowiskiem poznańskich ekspresjonistów skupionych wokół zrzeszenia artystów pod szyldem „Buntu”. Bunt wypowiadał się przeciwko impresjonizmowi i naturalizmowi. „Oto bunt, oto rozbicie stężałej skorupy, oto podarcie na strzępy uświęconej tradycji artystycznej”.
Spychalski wstępuje do buntu nie jako ideologiczny tyran do rozbicia tego, co w sztuce klasycznej było święte. Pan Jan wpisuje się w grupę buntu niejako z naiwności, z czystej amatorszczyzny, aby podkreślić, że nie trzeba uczyć się malować, aby malować. Nowa definicja wyzwolonego artysty współbrzmi z hasłami buntu totalnego, na co komu akademie malarstwa, na co komu szkoła. Zastanówmy się ile w tych hasłach jest nieumiarkowanego optymizmu, a ile wyrachowanej kalkulacji. Czy mogłaby zaistnieć poezja u analfabety? Postawione pytanie posiada jakoby znamiona retoryki. Tak czy inaczej Spychalski nie jest analfabetą był redaktorem pisma kulturalnego „Zdrój”, studiował filozofię w Berlinie. Posiadał talent, ponieważ potrafił oddać liryczną poezję swojej codzienności w obrazach, w malarstwie. Jego powściągliwość i autentyzm zmagania się z formą malarską nie umiejscawiają go jako artysty burzącego klasyczne prawidła, uderzającego w ład i symetrię. W 1939 roku Spychalski maluje rośliny w wazonach – o leczniczych właściwościach ostróżkę i różę. Obraz o bardzo przejrzystej kompozycji oponuje wbrew „buntowi” – nawiązuje do tradycji w najgłębszym sensie. Światło przenika przez wazon z różą, linia horyzontalna zostaje umieszczona w innym miejscu uwydatniając niepokój. Wazon z naszą leczniczą ostróżką stylizowany na antyczny, (widoczne uchwyty lekko poskręcane) u podstawy zagadkowa (jakby serwetka) świetlista obwódka. Całość zwieńczona okrągłą tarczą w kolorze księżyca. Szlachetność kolorów i kompozycji, posągowa stabilność, spokój i cisza wyrażają lęk jakby oczekiwanie przed wojną. Realność przedmiotów w obrazie jest czytelna i stabilna jednak wymyka się spod kontroli, gubimy ciężar wazonów, tracimy ich zmysłową powierzchnię. Wazony, rośliny, światło, kolor, tło – zdają się przemawiać ukrytym sensem, posiadają swój indywidualny przekaz, niosą za sobą pewien ładunek emocjonalny. Osobiście doszukiwałbym się pewnej analogi pomiędzy tym co zmysłowe co zostało w obrazie przedstawione a tym co rzeczywiste co istnieje na prawdę. Zmysłowa rzeczywistość to sprawa jakby jeszcze nieuformowana będąca wyrazem naszych uczuć, wyobraźni, oczekiwań. To, co ma się dopiero uformować, to owoc jakiejś konkretnej pracy lub działania, intencji, która wypowiedziana zostaje przez czyn. Arystoteles doszukiwał się pramaterii, tego co uprzedza, co pierwsze w rzeczach zmysłowych ale nie sposób sobie tej materii wyobrazić więc uznał, że jest ona już uformowana, przynależy do rzeczy prawdziwych.
Świat nie powstał ani nie jest przemijalny. Kto temu zaprzecza i mniema, że tak potężne widzialne bóstwo jak Słońce i Księżyc, i reszta nieba z planetami i gwiazdami stałymi, obejmująca w istocie cały panteon, nie różni się od rzeczy uczynionych ręką, staje się winny strasznej bezbożności.
– Dialog o filozofii, W. Nestle, Lipsk 1934, s.27
W obrazie z ostróżeczką polną dostrzegam przejście od tego, co zmysłowe do tego, co prawdziwe pozostające w pierwszym impulsie rodzącej się prawdy.