Trzeba pamiętać, skąd pochodzą nasze kulturowe korzenie. Nie ma w Europie innej wielkiej kultury poza antyczną grecko-rzymską, która została zaadoptowana i zadomowiona przez chrześcijaństwo. Ta wielka kultura łacińska jest jak wielkie stare drzewo, które wciąż wypuszcza młode gałązki.
Kultury Rzymu, Madrytu i Paryża mówią jeszcze tym samym językiem malarstwa, będącego przedłużeniem antyku. Co innego prezentuje Londyn, Berlin czy Amsterdam, jeszcze inaczej myśli Warszawa czy Moskwa. Mimo wszystko jednak kultury katolicka czy prawosławna są dziedziczkami kultury grecko-rzymskiej, w jej chrześcijańskim rycie. Mikołaj Bierdiajew pisze, że wstąpienie rasy germańskiej na arenę europejskiej historii było wtargnięciem potoku północnej krwi barbarzyńskiej w łacińską krew Zachodu […]. Germanizm jest metafizyczną Północą, tworzy się w nieskończonej ciemności. Jeśli tak, to łatwiej zrozumieć, dlaczego Albrecht Dürer, mimo iż tak bardzo chciał zbliżyć się do wielkich malarzy włoskich, zawsze będzie się od nich odróżniał. Największym artystą Północy jest Rembrandt, który w swych dziełach potrafił oddać ducha antyku. Światło w jego obrazach jest uduchowione, pełne żaru, zmysłowości. Podobnie z Rubensem – Flamandem, któremu bliżej było do romańskiej kultury Francji niż do protestancko-germańskiej kultury Niderlandów. Niderlandy stworzyły najpiękniejszy wyraz swej odmienności malarskiej w Europie, lecz są spadkobiercami kultury germańskiej – z całą jej metafizyką ciemną i nieskończoną, którą znamy z dzieł filozofów i mistyków, mistrza Eckharta, Hegla czy Kanta.
Żył w XVI-XVII w. wybitny malarz, tworzący prosty pomost z kulturą grecko-rzymską. To zakonnik z Toledo, pochodzenia greckiego, El Greco. Wspaniale nawiązywał do lekkości fresków z Herkulanum i wszczepiał tę tradycję na grunt wielkiego malarstwa hiszpańskiego. Serca wybitnych malarzy hiszpańskich biją podobnie jak serca mistrzów włoskich, ale Włosi zdają się być pewniejsi siebie – przez świadomość wielkiej kultury, której są spadkobiercami. Widoczna jest ta duma w obrazach Tycjana, Veronesa, Tintoretta, Leonarda da Vinci, Rafaela czy Michała Anioła. W obrazach El Greco, de Ribery, Velazqueza czy Goi widać afirmację artysty, niezależność, indywidualizm wyrastający z rdzenia kultury romańskiej. Ta kultura była wzorem także dla Niemców, Holendrów, Anglików, Francuzów, Hiszpanów czy Polaków.
Polska, z całą potęgą kultury słowiańskiej, której wyrazistym reprezentantem był bł. Jan Paweł II, ciągle nie potrafi jeszcze w sztuce mówić swoim głosem. Ryszard Legutko w Eseju o duszy polskiej pisze:
Intelektualiści [polscy] kontynuują swoją grę tworzenia sztucznych światów, z których pożytek jest niewielki. Podobnie jest ze sztuką, która – poza nielicznymi przypadkami niezależnych twórców – nie znalazła do tej pory klucza do opisu współczesnej Polski. Artyści raczej dopasowują się do języka, jaki przyswoili sobie od swoich kolegów z Nowego Yorku, niż próbują dojścia do własnego. Odwołują się więc do „wykluczeń”, „wielości kultur”, „konstruowania tożsamości”, „feminizmu” i dziesiątków innych dobrze znanych chwytów i pomysłów, które dzisiaj mielone są w dziesiątkach katedr uniwersyteckich, teatrów, warsztatów twórczych, festiwali na całym świecie […]. Oczywistą konsekwencją tego zjawiska [w Polsce] jest zamazywanie obrazu świata, w którym żyjemy.
Monolityczny współczesny świat różnic mieć nie chce… Studia porównawcze stają się dziś wręcz niemożliwe, chyba że dotyczą subtelności związanych z regionalnymi kulturami miasteczek i wsi.
Malarstwo włoskie obfitowało w sceny z Pisma Św., ale i w sceny mitologiczne, co podkreślało związek z antyczną kulturą Greków i Rzymian. W Hiszpanii było mniej mitologii, więcej malarstwa religijnego i novum w postaci wielkoformatowych portretów rodziny królewskiej Velazqueza i Goi. We Francji malarstwo dotykało życia dworu, wykwintnych wnętrz, strojów. Anglia jawiła się, przez Turnera i Constabla, jako kraina pejzażu. Niderlandy to martwe natury i ilustracje mieszczańskiego sposobu życia.
Malarstwo europejskie oscylowało tematycznie między antykiem i chrześcijaństwem, ujętym także w kanony antyku (Gody w Kanie Galilejskiej Veronese). Te dwa wielkie komponenty były uzupełniane przez portrety, pejzaże i martwe natury. Różnice w sposobie malowania i w podejściu do tematów tworzyły bogactwo malarskiej Europy, o wielu kulturach narodowych. Dziś tego bogactwa zupełnie nie widać… Narzędzia, jakimi posługujemy się, są istotnie prymitywne […] i nie zmieniły się od stuleci, podobnie jak ciało i natura ludzka. Jeśli dobrze rozumiem moje zadanie, polega ono na godzeniu człowieka z otaczającą rzeczywistością, dlatego ja i moi cechowi bracia powtarzamy nieskończoną ilość razy niebo i obłoki, portrety miast i ludzi – cały ten kramarski kosmos, bo w nim tylko czujemy się bezpieczni i szczęśliwi. To wyznanie Zbigniewa Herberta.
Polecane lektury: M. Rzepińska, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego. M. Bierdiajew, Sens twórczości. R. Legutko, Esej o duszy polskiej. Z. Herbert, Martwa natura z wędzidłem. S. Rodziński, Obrazy czasu.